Witajcie!
Przychodzę dzisiaj do Was z recenzją książki, której mam zaszczyt patronować! Jestem tak bardzo wdzięczna i zadowolona z tego patronatu... Nawet nie wiecie, jak bardzo! Początkowo to nawet nie miałam w planach jej czytać... Ale skusiłam się i jak autorka, zaproponowała patronat... Zgodziłam się po zapoznaniu się z tekstem! I mam nadzieję, że uda mi się przedstawić ją tak, byście i Wy zechcieli się skusić. PREMIERA: 10.05.2020
Melisa Bel - Pod tym pseudonimem kryje się osoba, która od ponad
dwudziestu lat komunikuje się ze światem za pomocą dwóch środków wyrazu – słowa
i muzyki.
Dyplomowana wiolonczelistka, piosenkarka, autorka polsko i
anglojęzycznych tekstów piosenek. Na co dzień zaangażowana w projekty muzyczne
i współpracę z wytwórnią płytową. Miłośniczka ekologii, kotów, psychotroniki,
medycyny naturalnej oraz oczywiście romansów historycznych, których przeczytała
setki.
Melisa Bel - Diabelski hrabia t.1
Jocelyn zna hrabiego Winstona od dziecka. Nie wie, że ten mroczny
mężczyzna był w niej niegdyś zakochany. Kiedy wychodzi za mąż za jego
kuzyna, Edwarda Ashtona, hrabia, nie mogąc przestać o niej myśleć,
zaciąga się na front.
Kilka lat później mąż dziewczyny umiera, zostawiając po sobie jedynie ogromne długi i list, w którym nakazuje żonie szukać pomocy właśnie u lorda Winstona.
Gdy lady Ashton zjawia się w ponurej rezydencji hrabiego, ledwie go rozpoznaje w demonicznej, barczystej postaci o przeszywająco zimnym wzroku. Zdana na jego łaskę nie rozumie napięcia, jakie zaczyna się między nimi rodzić.
Tymczasem na scenie pojawia się oszałamiająco przystojny baron, który jest gotów ofiarować jej wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła…
Kilka lat później mąż dziewczyny umiera, zostawiając po sobie jedynie ogromne długi i list, w którym nakazuje żonie szukać pomocy właśnie u lorda Winstona.
Gdy lady Ashton zjawia się w ponurej rezydencji hrabiego, ledwie go rozpoznaje w demonicznej, barczystej postaci o przeszywająco zimnym wzroku. Zdana na jego łaskę nie rozumie napięcia, jakie zaczyna się między nimi rodzić.
Tymczasem na scenie pojawia się oszałamiająco przystojny baron, który jest gotów ofiarować jej wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła…
Zaczynając od okładki, to muszę przyznać, że mnie zaintrygowała. Niby nie lubię czytać książek historycznych, jednak gdy są one przeplatane romansem, to jednak daje się skusić. I już mam w planie kilka innych książek z tego gatunku. :) A to wszystko dzięki autorce.
Widzimy męskie dłonie obejmujące kobietę. I już podoba mi się jej suknia. Pamiętam, że gdy byłam młodsza lubiłam oglądać filmy, gdzie kobiety chodziły w takich wymyślnych sukniach... Z jednej strony to je podziwiam, że dźwigały je, przecież nie były one wcale lekkie. :D
Ale do rzeczy. Dużo tutaj zieleni, który wpada w oko. Z tyłu, możecie wypatrzeć moje logo - tak, jestem dumnym patronem medialnym. Bardzo dumnym.
Przechodząc do autorki - trochę nie mogłam uwierzyć, im dalej czytałam, że jest to debiut. Pochłaniałam stronę za stroną w zawrotnym tempie. Nie przypuszczałam, że tak bardzo się wkręcę... Pisarka posługuje się lekkim i przyjemnym piórem, które nie ma w sobie trudnych zwrotów, które utrudniać by nam miało czerpanie pozytywów z lektury. Melisa Bel posługuje się na tyle umiejętnie słowami, że ja, jako potencjalny czytelnik, wpatrywałam się niczym krowa w malowane wrota w dalsze losy bohaterów i z wypiekami na policzkach, czytałam i czytałam... Nie chciałam robić przerw, bo koniecznie musiałam wiedzieć, co wydarzy się dalej. I to było tak fascynujące, że początkowo nie możliwe. Ale jednak. Przepadłam z kretesem! Jestem w szoku! I zarazem kłaniam się nisko pisarce, bowiem sama chciałabym umieć tak posługiwać się słowami, by moi czytelnicy bez tchu śledzili losy bohaterów. :)
Akcja ma tutaj swoje tempo, które raz powoli idzie do przodu, a momentami pędzi na łeb na szyję, że nie sposób nadążyć. Dzięki temu nie nudzimy się, mamy chwile spokojniejsze, mamy momenty, kiedy wszystko się zatrzymuje i sami nie wiemy, czego się spodziewać. Zdarza się i tak, że jedna sytuacja i z ledwością nadążamy za tym, co się dzieje.
Co do fabuły - jestem na tak. Trzy razy tak, proszę o więcej. Wszystko jest przemyślane, dopracowane. Każdy wątek ma swoje zakończenie, nie jest urwany nagle i bez wytłumaczenia.
Kurcze, aż nie mogę się doczekać, co autorka wymyśli w następnym tomie. Mogę sobie tylko wyobrażać... Aj, Meliso, proszę, pisz szybciutko!
Jocelyn od samego początku, jako postać mi się podobała. Wiedziałam, że nie będę się z nią nudzić i nie nudziłam się. Może w kilku momentach irytowała mnie... Nawet trochę bardzo, ale dzięki temu mogłam cokolwiek czuć. Irytowało mnie jej późniejsze zachowanie, takie miotanie się, ale jednocześnie lubiłam ją i nie mogłam na to nic poradzić. Trzymałam za nią kciuki i szkoda mi jej było, ze względu na to, co musiała przejść z powodu miłości... Przynajmniej tak się jej wydawało, że tak musiało być.
A Winston? Ani na chwilę się go nie bałam! Wręcz przeciwnie, intrygował mnie ogromnie, byłam ciekawa każdego jego ruchu, zachowania, relacji z innymi. Więc gdy tylko autorka zaczęła zdradzać na jego temat coraz więcej, ja się cieszyłam. I z pewnością, jestem #teamWinston. Tak, dawno tego nie pisałam w recenzjach, ale ten bohater podziała na wyobraźnie niejednej z Was. :D
Cieszę się, że pisarka stworzyła charakterne postacie, które nie są nudne i bezbarwne. Po czynach bohaterów, możemy stwierdzić, że każdy z nich jest inny, a dzięki temu nic się nie powiela. Dla mnie to kolejny, ogromny plus.
Czy będę narzekać w tej recenzji? Jak myślicie?
No... nie. Nie będę, bo nie mam na co.
Emocje! Co to było! Istny wulkan! Czułam wszystko i miotałam się z kąta w kąt, przynajmniej tak było z moimi myślami, moim sercem, bo przecież czytając leżałam albo siedziałam. Ale uwierzcie mi, ta książka naprawdę uruchomiła we mnie bardzo dużo emocji, co nie jest takie łatwe. I dlatego znów się dziwiłam, że pani Bel udało się to za pierwszym podejściem. Ustawiła sobie poprzeczkę wysoko i mam nadzieję, że drugi tom będzie równie dobry, jak nie jeszcze lepszy niż ten. Ale wtedy to już mi skali braknie do oceny. Czułam emocje od tych negatywnych po pozytywne zarówno z Winstonem jak i Jocelyn. I już za nimi tęsknie... Bardzo. Jednak gdybym miała wybierać między nimi... Wybrałabym Winstona. 💓
Reasumując uważam, że lepiej z patronatem trafić nie mogłam. Ma wszystko to, czego oczekuję. Tutaj nie mam co wymagać wartości, bo jest to książka obyczajowo-historyczna, z dodatkiem romansu i eh... Spełniła moje najśmielsze oczekiwania. Wciąż jestem zachwycona. Ta książka zdecydowanie jest warta Waszej uwagi. Jest jedną z najlepszych przeczytanych w tym roku. Już nie mogę się doczekać, aż będą ją mieć na swojej półeczce. Jak dla mnie, nie ma tutaj ani zbędnych opisów, ani zbędnych dialogów. Wszystko jest wyważone, dopracowane... IDEALNE.
PETARDA. Naprawdę. POLECAM Z CAŁEGO SERCA KAŻDEMU!
Skusicie się? Mam nadzieję! :D Dajcie znać w komentarzu!
Chciałabym podziękować raz jeszcze autorce za to, że dała mi możliwość poznać tekst przed premierą oraz objąć go patronatem medialnym 💓
Recenzja brzmi zachęcająco, mam zapisany tytuł na liście do przeczytania.
OdpowiedzUsuńJa sporadycznie czytuję romanse, a i do polskich autorów jestem ostrożna. Zbyt wiele rozczarowań w ostatnich latach mi zafundowali. Zwłaszcza nieufna jestem wobec tych maniakalnie kryjących się za obcobrzmiącymi pseudonimami... :/ Ale moja mama uwielbia romanse historyczne wszelakie, więc zamierzam jej kupić na Dzień Matki tę książkę w prezencie.
OdpowiedzUsuńJuż niebawem z ogromną przyjemnością zabieram się za lekturę tej książki. 😊
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zachęciłaś recenzją, nie mogę się doczekać aż ją przeczytam:)
OdpowiedzUsuńJestem na TAK TAK TAK. Uwielbiam takie książki. Ale trafiłaś. I gratuluję patronatu. Bardzo chętnie poznam autorkę i jej twórczość. To jest to. Dziękuję za ten post. Pozdrawiam serdecznie z Krakowa
OdpowiedzUsuń