Witajcie,
Chciałabym dzisiaj przedstawić Wam lekturę, którą pochłonęłam w dość szybkim czasie, zaraz po świętach Bożego Narodzenia. Jest to debiut, który mnie zaskoczył. Bo tego się nie spodziewałam... Dlatego już teraz, proszę Was o to, byście przeczytali poniższą recenzję.
Monika Gajos - Mieszka w Jędrzejowie, w województwie świętokrzyskim. Miłośniczka literatury i fotografii, co łączy w życiu codziennym i zawodowym. Goni za artyzmem w każdej postaci. Najważniejszą wartością dla niej jest rodzina. Osoba bardzo spokojna, ale konsekwentna, ambitna i kreatywna. Gorąco wierzy w siłę prawdziwych uczuć jak na typową, numerologiczną szóstkę przystało. Wierzy, że marzenia się spełniają, o ile walczy się o nie wystarczająco mocno i wytrwale.
Monika Gajos - Książę musi odejść
Leonard jest artystą, synem cenionego fotoreportera. Przyzwyczajony do
sławy, jaką już na starcie zapewniło mu znane nazwisko ojca, zdaje się,
że wiedzie niemal książęcy żywot. Funkcjonuje według własnych reguł i
nie liczy się przy tym z uczuciami innych. Wciąż gna przed siebie,
poszukując wyłącznie dobrej zabawy i wygody. Pozornie niczego nie
brakuje mu do szczęścia. Do czasu. Dokładnie do momentu, aż na jego
drodze staje Michalina. Dziewczyna o niesamowitym kolorze włosów i z
równie niesamowitą, ale niełatwą historią, wkracza przypadkiem w jego
życie i brutalnie zdziera maskę, za którą przyzwyczaił się chować
prawdziwą twarz. Chwila poznania wystarcza, żeby zrozumieli, że wcale
nie różnią się od siebie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać.
Dwoje ludzi doświadczonych przez los.
Oboje nauczeni żyć na półoddechu.
Oboje nieświadomi tego, co jeszcze niesie im przyszłość.
Czy są na to gotowi? Czy wspólnie znajdą siłę, aby uporać się z
przeciwnościami i wreszcie zacząć tak naprawdę żyć?
Okładka tej powieści mnie oczarowała już na samym początku. Po prostu jest taka w moim guście i wiem, że jest to głupie, ale uruchomiła się we mnie sroka okładkowa. Nie mogłam sobie odpuścić tej historii i bardzo szybko zabrałam się za jej czytanie. Niestety nie posiada skrzydełek, które chroniłyby ją przed uszkodzeniami mechanicznymi, a szkoda, gdyż ma naprawdę sporo stron. (Prawie pięćset.) Stronice są kremowa, czcionka nie za duża, ale też nie za mała. Odstępy między wersami zostały zachowane, tak jak i marginesy. Literówek brak. Do każdego rozdziału są dołączone piękne wstawki, które świetnie wpasowują się w książkę. Mamy tutaj dwóch narratorów - głównych bohaterów.
Jest to moje pierwsze spotkanie z autorką, ale po przeczytaniu tej książki uważam, że drzemie w tej kobiecie talent. Ogromny! I ciesze się, że ten potencjał wykorzystuje i wychodzi jej całkiem dobrze. Jest to debiut, wiadomo, że różnie z nimi bywa, a ta historia naprawdę jest spójna i dobra. Aż byłam w szoku, pozytywnym oczywiście. Cieszę się, że sięgnęłam po nią w weekend, kiedy nie musiałam jej dźwigać do pracy, bo jednak jest grubaskiem, niemniej jednak czas przy niej ucieka dość szybko. Prosty i przystępny język nie tworzy nam jakichkolwiek blokad podczas czytania.
Michalina jest dziewczyną dość skrytą, co od razu zostało zauważone przeze mnie i byłam ciekawa, co kryje się za jej codzienną maską. Gdy dowiedziałam się, co ją "boli", to... poczułam zrozumienie. Może nie byłam w identycznej sytuacji co bohaterka, niemniej jednak z pewnych względów rozumiałam ją bardzo dobrze i dzięki temu wiedziałam, co czuje... Polubiłam ją, mimo iż momentami mnie denerwowała swoim niezdecydowanym zachowaniem lub ciągłą ucieczką. Od wszystkiego...
Mamy też Leonarda, który irytował mnie mniej więcej przez siedemdziesiąt procent. Z początku był dla mnie nikim innym jak nadętym bufonem pajacem, który ma wszystko, na nic nie musząc sobie zapracować. Nie doceniał i to mnie irytowało przeokropnie. Gdzieś tam później zmieniłam o nim zdanie, ale początkowo naprawdę ciężko mi było do niego przywyknąć, nie mówiąc o sympatii, bo raczej wzbudzał we mnie złość.
Bohaterów mamy tutaj kilku, którzy są różni od siebie, ale jednocześnie są ludzcy i śmiało możemy spotkać takich w naszym codziennym życiu. Wystarczy tylko chwila zastanowienia...
Jedyne "ale" jakie mam do autorki, to to, że na samym początku zarzuciła nas, czytelników długimi opisami, przemyśleniami, które były przytłaczające. Przez to ciężko było przebrnąć przez początek, i z tego co zdążyłam się dowiedzieć, nie tylko mnie było trudno. ALE, im dalej w las, tym lepiej. Akcja się rozwinęła, wydarzeń rozmaitych było sporo, więc jeśli już pojawiały się te opisy i myśli, to nie odczuwało się ich tak przygnębiająco dobijających.
Kolejnym plusem, moim zdaniem są emocje - jakie odczułam podczas poznawania kolejnych stron. Nie sądziłam, że poczuję cokolwiek, a tu proszę! Debiutem, autorka niesamowicie mnie zaskoczyła i tym samym zachęciła do czekania na jej następną powieść. Odnoszę wrażenie, że będzie równie dobra co ta. Dlatego cierpliwie czekam. Powracając do uczuć, to czułam, może nie bardzo mocno, ale coś czułam. Tu łzy smutku szczypały, tu gdzieś żal ściskał w gardle... Od powieści obyczajowych tego właśnie wymagam, by czytając - czuć.
Następną zaletą jest to, że między wierszami w tej historii są ukryte wartości, o których warto pomyśleć. Zatrzymać się i zastanowić. I to również bardzo cenię. Monika Gajos jest też osobą, która ukazała, że książka może być świetna, gdzie nie na każdej stronie jest opis zbliżenia, który powoduje wiele silnych emocji u czytelnika. I takie książki też są piękne, ale niestety mnie doceniane niż romanse czy erotyki, co niestety boli.
Reasumując uważam, że jest to świetny debiut, za co gratuluję autorce i czekam na kolejną powieść. "Książę musi odejść" jest jednym z moich zaskoczeń roku (pozytywnych). Spójna historia, prawdziwa i nie taka jak wszystkie inne książki. Ma coś, czego nie ma większość powieści. Ma emocje, które troszkę, ale jednak czuć i ma przesłanie, które wystarczy tylko odczytać z zachowania bohaterów. Ja szczerze polecam tę książkę i warto było ją doczytać mimo trudnego początku. ;) Zdecydowaniem polecam!
Macie ochotę na tę książkę? Zachęciłam Was chociaż trochę?
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu
Dobrze wiedzieć, że to udany debiut.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk