sobota, 8 lutego 2025

Abbie Greaves - Jedno słowo za dużo

 Dzień dobry! 

Przychodzę do Was z recenzją kolejnej książki przeczytanej w styczniu. Czytam w czasie drzemek córki, bo muszę przy niej być, jak tylko odejdę jest koniec spania. Albo nocami, jak ona śpi. Więc nadrabiam, tak w sumie wygląda też mój wypoczynek. Korzystam ile się da. 

Abbie Greaves - studiowała na uniwersytecie w Cambridge, zanim przez kilka lat pracowała w agencji literackiej. Abbie mieszka ze swoim chłopakiem w Edynburgu i ciężko pracuje nad powieścią.

Abbie Greaves - Jedno słowo za dużo 

Będę cię kochać aż do końca świata...
Mary, codziennie od siedmiu lat – tuż po skończeniu pracy i aż do późnego wieczora – stoi przed jedną z londyńskich stacji kolejowych, trzymając w ręku napis: Wróć do mnie, Jim.
Pracuje w supermarkecie, jest także wolontariuszką w lokalnym kryzysowym Telefonie Zaufania. Podczas jednego z dyżurów odbiera, jak jej się zdaje, telefon od swojego Jima. Czy to rzeczywiście on, czy może Mary całkiem traci rozum?
Poznali się trzynaście lat wcześniej. Ona śliczna, choć nieśmiała, on bogaty i zabójczo przystojny, para jak z obrazka i historia (z pozoru) jak z romansu. Mary dzięki ukochanemu nabiera pewności siebie, spełnia swoje marzenie o byciu artystką – szyje i haftuje niezwykłe mapy, on podkreśla, że Mary jest jego ratunkiem i ostoją. Jednak po paru latach na ich związku pojawiają się rysy z powodu chronicznej depresji Jima. Kiedy Mary w końcu nie wytrzymuje napięcia i wybucha, Jim znika bez śladu. Od tamtej pory codziennie czeka na niego na dworcu, jakby chciała samej sobie udowodnić, że mimo wszystko wciąż jest jego opoką, i że on musi kiedyś do niej wrócić…

Okładka książki przedstawia oświetlone nocą ulicę. I tyle. Ma ciemną kolorystykę. Dorwałam tę książkę na wymianie na Instagramie, jest to egzemplarz recenzencki, przed ostateczną korektą. Nie wiem, jak prezentuje się finalny, aczkolwiek podejrzewam, że na 99% ma kremowe strony, czcionkę wystarczającą dla oka. Odstępy i marginesy z pewnością zostały zachowane. 

Moje drugie spotkanie z pisarką, mogę uznać, za całkiem niezłe. Niezłe, bo nie była to książka, która do głębi mnie porwała, czy wywołała we mnie mnóstwo emocji. Wydaje mi się, że jest mocno smutna i melancholijna, przez co strasznie mi się dłużyła. Nie było w niej dynamicznej akcji, którą lubię czy ożywionych rozmów. Jakoś wszystko było takie... zwyczajne. Szkoda, bo potencjał był dobry, sama fabuła me sens, ale wydała mi się tak wyczerpująca emocjonalnie nastawieniem głównej bohaterki, że momentami nie mogłam się doczekać końca... A z drugiej zaś strony bardzo mi się podobała przez wzgląd na to, co zawarła w niej autorka. Mimo tych mało przyjemnych wydarzeń. 
Narracja prowadzona jest w przeszłości, gdy poznajemy Mary i Jima, obserwujemy ich związek oraz Mary obecnie, która wciąż na niego czeka, po siedmiu latach nadal jest wytrwała, wszak jest jego bezpieczną przystanią. Także jak widzicie budzi we mnie dosyć sprzeczne odczucia. 

Mary jest postacią, która dobijała mnie i ani w przeszłości ani w teraźniejszości nie umiałam znaleźć w niej krzty radości, szczęścia, jakichkolwiek żywych emocji. Taka nudna jak flaki z olejem. Z kolei Jim był jak dla mnie podejrzany od samego początku... Coś mi w nim nie pasowało, więc ostrzegawcza flaga była wywieszona. 
Ogólnie postacie są dobrze wykreowane, a ich portrety psychologiczne jeszcze lepiej. Myślę, że mimo tych wad, o których pisałam do tej pory warto sięgnąć. A dlatego, że... 

Że pisarka porusza trudne tematy, jak na przykład alkoholizm, cichy zabójca człowieka, który rujnuje nie tylko pijącego, ale i bliskich wokół. Mamy tu śmierć bliskiej osoby, a nawet dwóch, która nie przepracowana żałoba i strata cały czas może rzutować na nasze życie, a już w szczególności, gdy ktoś się o coś obwinia. 
Zauważyłam, że Greaves po raz kolejny skupia się na relacji związku. W poprzedniej powieści było to małżeństwo, tutaj partnerstwo. Widzimy jak funkcjonuje i gdy coś się sypie. Próby ratowania i nagle zaginięcie. Jednak to, co przeczytamy w książce może nas zszokować. 
Depresja - o tym też tutaj przeczytacie. Choroba XXI wieku, a jak zwykle temat ucinany, bo masz depresje, to lepiej się nie odzywaj, a przecież nic ci nie jest... i tak dalej. Osobie chorej naprawdę jest trudno dogadać się ze swoją głową bez fachowej pomocy. Ale również i miłość - jak silna może być jak trwała, ale czyim kosztem? I jak długo? Na takie pytania już sami musicie sobie odpowiedzieć. 

Jest mocno poplątana. Takie mam o niej zdanie. Wiele słów, zdań zostało niewypowiedzianych i powstały takie, a nie inne wydarzenia, rzutujące na przyszłość postaci. Z jednej strony pomaganie na siłę mnie drażniło, z drugiej zaś strony cieszyło, że istnieją ludzie, którzy sami z siebie dociekają prawdy i chcą pomóc. Aczkolwiek czasem nie widać tej cienkiej granicy... Warto odpuścić dla samego siebie pewne rozdziały we własnym życiu i się uwolnić i być w końcu szczęśliwym. 

Reasumując uważam, że jest to dobra powieść obyczajowa, ale nie pozbawiona wad. Nie czułam emocji bohaterów, zresztą oni sami działali mi na nerwy i jakoś nie zyskali mojej sympatii. Natomiast dla tematyki tej pozycji - jak najbardziej polecam. Wiele z opisywanych tu spraw warto przemyśleć i zastanowić się nad własnym losem. Dojść do jakichś wniosków. 
Nie robiłam sobie nadziei, sięgając po tę pozycję. Kierowała mnie po prostu ciekawość, którą zaspokoiłam. Czy polecam? Dla tematów - jasne. Jeśli lubicie pokręcone, niezbyt łatwe historie, to sięgnijcie. Jeśli oczekujecie porywającej, czy wyrzucając wręcz z butów książki, to możecie się rozczarować. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chciałabym podziękować Wam za każde odwiedziny, za każde przeczytane słowo, to wiele dla mnie znaczy, naprawdę. Lubię dyskutować, więc jeżeli podejmiecie się dyskusji, napiszecie choćby kilka słów, ja będę szczęśliwa i zawsze odpowiem.
Raz jeszcze, dziękuję. ♥

Opisy książek w większości nowych postów pochodzą z lubimyczytać bądź niektóre wymyślam sama. ;)