Dzień dobry,
przychodzę do Was z recenzją książki, jaką udało mi się przeczytać w kwietniu, jeszcze przed świętami. Jest to wznowienie powieści, w innej szacie graficznej i innym wydawnictwie. Byłam zainteresowana zapowiedzią i postanowiłam się skusić.
Lori Nelson Spielman - jest autorką kilku książek, w tym bestsellerowej Listy marzeń. Lubi biegać, podróżować, czytać, ale jej prawdziwą pasją jest pisanie.
Lori Nelson Spielman - Lista marzeń
W życiu trzydziestokilkuletniej Brett Bohlinger wszystko
jest poukładane: ma dobrą pracę, jej partnerem jest ambitny, przystojny
prawnik, a po śmierci matki ma odziedziczyć pakiet większościowy firmy wraz ze
stanowiskiem dyrektora. Jednak testament zmienia całe jej życie. Okazuje się,
że matka zaplanowała dla niej zupełnie nową drogę życiową. No, może nie całkiem
nową, bo zgodną z listą idealistycznych dziewczęcych postanowień, którą Brett
spisała kiedyś jako nastolatka. Czy aspiracje i marzenia z dzieciństwa i
wczesnej młodości mogą pasować do dorosłej kobiety? O tym właśnie opowiada
Lista marzeń.
Jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki. Wcześniej nawet nie słyszałam o niej nic, ani tym bardziej o wydanych powieściach, chyba że nie zwróciłam na nie szczególnej uwagi. Muszę przyznać już na początku, że czytało się szybko, lekko i przyjemnie. Nie miałam jakichkolwiek problemów podczas poznawania kolejnych rozdziałów. Może nie była to pozycja, która rozłożyłaby mnie na łopatki, ale okazała się dobrą opowieścią.
Pomysł na tę lekturę jest bardzo dobry. Śmierć bliskiej osoby, a następnie życie i czytanie listów od zmarłej, to tak, jakby uczestniczyła nadal w życiu Brett. Ma to świetny cel, a w szczególności całą lista marzeń, która została przydzielona tejże kobiecie. Mama miała dla niej plan i uwierzcie mi, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Uważam, że to było świetnym pomysłem na poprowadzenie akcji.
Bohaterowie są wykreowani dobrze, ale nie mamy zbytniego skupienia się na wszystkich, jak głównie na jedynej córce nieboszczki. To ją obserwujemy, staramy się zrozumieć. Cała reszta została niemalże potraktowana po macoszemu, aczkolwiek mają tam jakiś swój charakter, przez co można wyrobić sobie na ich temat jakąś opinię. Niestety nikt nie wzbudził mojej sympatii, ale akurat w tym przypadku czytałam dla fabuły, nie dla postaci.
Jest to historia o prawdziwym życiu, bowiem to, co spotkało Brett, mogłoby spotkać również nas. Autorka szczerze i bez koloryzowania pisze o życiu. O tym, co nas może spotkać i jak często są nam podkładane kłody pod nogi. O tym, że warto walczyć o siebie, swoje marzenia, o swoje życie. Żeby spełniać cele i być szczęśliwym, ale naprawdę szczęśliwym, a nie na siłę i nie dla kogoś. Mamy tutaj żałobę po jednej z najważniejszych osób w życiu bohaterki - mamie, która jest ciosem, nieco świadomym, ale jednak wielką tragedią. Na przykładzie głównej bohaterki widzimy, jak radzi sobie ze stratą.
Na pewno nie będziecie się nudzić, sporo się tutaj dzieje, aczkolwiek niektóre rozważania głównej postaci dla wielu z Was mogą być zbędne. Sama niekiedy przyłapywałam się na tym, że w sumie dany fragment nie jest potrzebny, a jedynie zapycha stronę.
Reasumując uważam, że mimo wszystko warto pochylić się nad powieścią i dać jej szansę. To taka prosta powieść obyczajowa, bez ochów i achów, a jednocześnie trochę dająca nam do zrozumienia, jak wygląda życie i co robić, a czego nie - na przykładzie Brett.
Mieliście okazję poznać tę opowieść? A może dopiero w planach? Dajcie znać!
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu
bardzo zaciekawiła mnie ta książka
OdpowiedzUsuń