Dzień dobry,
zgodnie z obietnicą dzisiaj pojawi się recenzja książki, która... No właśnie. Jak wiecie, podchodzę z wielkim sceptycyzmem w stronę nieznanych autorów, czy tych, którzy dopiero zaczynają pisać cokolwiek. Od dawna zamierzałam przeczytać cokolwiek autorki, ale stosy biblioteczne były dość wysokie, a ja nie chciałam brać więcej książek, niż mogłabym przeczytać i zapakować. Więc zawsze schodziły one na dalszy plan aż do momentu gdy dostałam możliwość zrecenzowania najnowszej z jej powieści. Ucieszyłam się i czekałam, aż książka do mnie przywędruje. Ale czy pisarka zadowoliła moje czytelnicze wymagania?
Nora Roberts - to autorka ponad dwustu powieści, numer jeden na liście autorów "New York Timesa". Napisała również serię pod pseudonimem J.D.Robb. Jej książki wydano w nakładzie ponad pięciuset milionów egzemplarzy.
Nora Roberts - Kłamca
Shelby Pomeroy może odetchnąć z ulgą. Może, ale niestety nie robi tego. Jej mąż ginie w tajemniczym wypadku, a ona jest w katastrofalnym stanie. Musi jednak się otrząsnąć ponieważ ma córeczkę, która jest dla niej wszystkim. W dodatku mąż zostawił jej w spadku mnóstwo długów, które musi spłacić jak najszybciej. Gdyby tego było mało, głosy z przeszłości męża dobijają się do nic winnej Shelby. Kobieta uświadamia sobie z każdym kolejnym krokiem, że jej życie było kłamstwem niemal jak wszystko inne poza córeczką. Kobieta wraca do rodzinnego miasteczka, gdzie nie wszyscy cieszą się z jej powrotu. Jednak i tam nie zapomni o Richardzie. Czy faktycznie nie żyje, czy to też jedno wielkie kłamstwo?
Zacznę jak zwykle od okładki, w której się zakochałam. Lubię takie widoczki, a ptaki, ścieżka, może jakiś las? Uwielbiam takie klimaty. W dodatku tytuł książki jak imię i nazwisko autorki jest wypukłe, ze specjalną, błyszczącą fakturą. Urzekły mnie mieniące się literki.
Posiada ona skrzydełka, dzięki czemu powieść ma dodatkową ochronę przed zniszczeniem. Na jednym z nich jest fragment książki, który aż razi składnią i niestety, zdradza sens książki. Dla mnie to nieco bez sensu, no ale... Na drugim z nich poczytamy słów kilka o autorce oraz małym druczkiem dodane są strony wydawnictwa i autorki.
Całość wydana jest w miarę dobrze, brak jakichkolwiek błędów w druku czy literówek, ale za to składnia... Do niej jeszcze się za moment odniosę.
Autorka... Nie znałam wcześniej pióra Nory więc szłam po niepewnym gruncie. Nie wiedziałam, czy po lekturze będę zadowolona, czy też nie... Powiem Wam tyle, że czyta się tę historię szybko, ale też szybko się męczy. Cały pomysł na fabułę jest dobry, ma ona wiele wątków. Nie ma co się dziwić, że tak sławna pisarka nie ma problemów z wymyśleniem jeszcze jednej lektury, która zaciekawi czytelników. Bo kto czyta książki, na pewno chociaż raz słyszał lub widział jej powieści. Nie da się nie znać słynnej Nory Roberts, autorki wielu romansów. Jednak moje pierwsze spotkanie z nią już jest na spalonej pozycji.
Po pierwsze to składnia, która razi w oczy już po opisie z tyłu książki, czy fragmencie podanym na skrzydełku. Po prostu... masakra. Jednak chciałam dać jej szansę, to dostałam za to po głowie. Tak bardzo się męczyłam tą składnią, że chwilami miałam ochotę rzucić książką o ścianę i niemal jak Wokulski z Lalki wykrzyczeć monolog do siebie samej tudzież do osoby, która tłumaczyła tę książkę, do całej niemal redakcji jak można wydać taką książkę! Jakby kompletnie nie dotknęła ją ręka redaktora i korektora...
Nie wiem, gdzie leży wina, kto zawinił, ale tym właśnie oto sposobem wiem, że nie przeczytam już powieści tej autorki, a już na pewno nie w najbliższym czasie ponieważ tak mocno się zraziłam. I od tej pory będę właśnie tak kojarzyć Norę Roberts. Z fatalną składnią.
Wiem, że sama nie piszę swoich postów, recenzji jakoś super poprawnie, bo mam skłonności (nawet często) stawiać przecinki nie tam, gdzie mają swoje miejsca. Że moja składnia jest często koślawa. Ale ja nie wydaje książek, nie poprawia mnie nikt, no chyba, że Wy jeśli coś rzuci się Wam w oczy - za co serdecznie dziękuję, nikt nie jest nieomylny przecież. Ale tej powieści nikt chyba nawet kijem przez szmatę nie dotknął za przeproszeniem. Tak, jestem zła. Bardzo zła. Bo gdyby nie składnia, przeczytałabym ją w ciągu maksymalnie trzech dni, a nie tygodnia i to z wielką męką.
"- Czy twój mózg też zmiękł, gdy Matt po raz pierwszy cię pocałował?
- Rozpuścił się i wypłynął mi uszami. Brzmi obrzydliwie, ale tak właśnie było."
Co do bohaterki, kochanej naszej Shelby. Los nie potraktował ją lekko. Uciekła zakochana w bogaczu, siedząc przez długi czas jak w mydlanej bańce. Niestety takie historie często kreśli los. Życie jest wredne, a karma wraca. Szczerze mówiąc, to... niestety, ale jej nie polubiłam. Gdy zaczęło się źle dziać, powinna walczyć o swoje, a nie poddawać się biernie, bez grama walki. Próbowałabym na każdy sposób uciec od tego, co zakleszczałoby mnie, zamykało niemal w czterech ścianach. Nie potrafiłabym się podporządkować tak, jak ona. Nie pozwoliłabym sobie na to. Co to, to nie. Tym bardziej, że sama gdzieś tam kiedyś bohaterka walczyła o swoje. Nagle wszystko prysło? No dziwne... Dlatego mocno mnie irytowała. Niestety to kolejny mocno negatywny punkt na temat tej książki. Nie przyjęła mi się kompletnie. Ale czytałam już jedną mini recenzję i wiem, że się podobała... Więc może to tylko mi nie przypadła do gustu?
Emocje - oczywiście, że były. Głównie irytacja na bohaterkę i składnię. Złość i znudzenie towarzyszyły mi niemal od samego początku. Spodziewałam się faktycznie pełnej napięcia powieści, jak napisano z tyłu na okładce. Znów się przeliczyłam. A szkoda... Czy Was też denerwują takie podpisy na temat książki na okładce? I nie żeby coś, ale praktycznie każdy autor jest bestsellerowym... Co też zaczyna mnie irytować.
Chciałam emocji to jakieś tam sobie zapewniłam... ALE!
Był jeden moment. Jeden jedyny, w którym moje serce przyśpieszyło, bo... pojawiła się jakaś akcja! Chwila, w której naprawdę zaczęło się dziać, ale trwało niestety krótką chwilę... Co nieznacznie poprawiło moją ocenę, ale tylko odrobinę. To coś w stylu Dziewczyny z pociągu - coś nagle się pojawiło i zniknęło tak szybko jak się pojawiło. :D Tak wiem, masło maślane mi z tego wyszło, ale wiecie, o co mi chodzi, prawda?
Reasumując chciałabym, byście zapewnili mnie, że to tylko ten egzemplarz jest tak feralny. Że wszystkie inne powieści Roberts są naprawdę dobre! Moje ego tego potrzebuje. :D
Szkoda, że się zawiodłam, bo myślałam, że ten grubasek, liczący ponad pięćset stron wciągnie mnie na tyle, że po prostu się zaczytam i w ekspresowym tempie jej recenzja pojawi się na blogu.
Mi nie przypadła do gustu, jednak mam nadzieję, że Wy dacie jej szansę i polubicie tę historię.
Dziękuję za możliwość przeczytania tej powieści Pani Agacie oraz wydawnictwu
Hmmm... czy sięgnę po tą książkę ? No, zobaczymy :) Jedno jest pewne, że spodobała mi się Twoja recenzja :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Karo
www.czarodziejka-ksiazek.blogspot.com
Bardzo się cieszę. ;)
UsuńOj nie, nie. Podejrzewam, że książka zawiodłaby mnie, dlatego odpuszczę ją sobie.
OdpowiedzUsuńRozumiem doskonale. ;)
UsuńKsiążka ma śliczną okładkę, szkoda że wnętrze już nie :( Raczej po nią nie sięgnę ze względu na tą składnie, które pewnie tak jak i Ciebie denerwowałaby mnie przez całą historię.
OdpowiedzUsuń:(
UsuńMnie ta autorka okropnie męczy. Raz jedyny spodobała mi się jej książka pt "Błękitny dym" i to tyle... ;)
OdpowiedzUsuńNo widzisz, mam chyba bardzo podobne odczucia tyle, ze ja nie czytałam żadnej poza tą i już mam dość. ;(
UsuńNora Roberts ma szalenie dużo książek na swoim koncie. Osobiście uwielbiam jej troszkę starsze książki z pogranicza romansu i delikatnego kryminału, np "Poszukiwania", "Czarne wzgórza", czy "Trzy boginie". Uwielbiam je i bardzo miło spędziłam z nimi czas. Jakiś czas temu jednak wielbiąc właśnie tego typu jej książki sięgnęłam po "Obsesję" - jedną z nowszych, które wyszły właśnie w Edipresse i... tu się zawiodłam. Również było coś nie tak z językiem i niestety szybko wiedziałam co będzie dalej, a książka jest dość pokaźnych rozmiarów. Jednak te, które Ci wymieniłam i kilka innych z całą pewnością przeczytam jeszcze raz, bo za nie uwielbiam Norę :)
OdpowiedzUsuńNo to chyba wina leży po stronie wydawnictwa...
UsuńNie znam jeszcze żadnej książki Roberts, choć od dawna obiecuję sobie, że coś przeczytam, choćby po to, żeby wiedzieć co się ludziom w jej twórczości podoba. Dobrze wiedzieć, że ta nie powinna być pierwsza ;)
OdpowiedzUsuńTak, nie powinna być pierwsza.
UsuńNore Roberts zawsze brałam w ciemno..., a tu niespodzianka w Twej recenzji.
OdpowiedzUsuńNiestety.
Usuń