poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Amy Harmon - Biegając boso

Dzień dobry!
Dzisiaj recenzja książki, którą przez brak czasu czytałam troszkę dłużej niż powinnam. Wiele zmieniło się w moim prywatnym życiu, są to zmiany na lepsze (mam nadzieję). Dlatego te odłożyłam na bok książkę, która nie do końca okazała się być taką, za jaką ją brałam na początku. Znacie twórczość autorki? Polecacie? Przejdźmy zatem może do moich wrażeń po skończonej lekturze. Nie napisałam tej recenzji od razu po jej skończeniu, bo musiałam zebrać myśli. I nadal nie jestem pewna, czy napisze o niej wszystko, co bym chciała.

Amy Harmon - znana autorka znakomitych powieści, choć sama utrzymuje, że przede wszystkim jest żoną i mamą. Pochodzi z Levan w stanie Utah. Wychowywała się na wsi, a jej ulubioną rozrywką były książki i tworzenie własnych historii. Jej publikacje spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem, zdobyły wiele nagród i wyróżnień. 

Amy Harmon - Biegając boso 
Josie Jensen była nieśmiałą trzynastolatką. Miała niezwykły talent: rozumiała muzykę i kochała ją. Pewnego dnia w szkolnym autobusie poznała Samuela Yazziego, osiemnastoletniego Indianina z plemienia Nawaho. Zaczęli rozmawiać, a wraz z kolejnymi spotkaniami, rozważaniami na temat książek i muzyki narodziła się niezwykła przyjaźń. Sam, który w głębi serca odczuwał złość i pretensje do świata, dzięki młodziutkiej Josie odkrył piękniejsze strony życia. Ona opowiadała mu o swoich ulubionych kompozytorach, on jej — o legendach Indian Nawaho. Stali się bratnimi duszami.
Po ukończeniu szkoły Sam wyjechał z miasteczka szukać szczęśliwej przyszłości. Postanowił zostać żołnierzem piechoty morskiej.
Kiedy po latach powrócił do Levan, odkrył, że Josie niewiele się zmieniła, jednak teraz bardzo potrzebuje tego, co kiedyś sama ofiarowała Samowi: akceptacji, rozmowy i wsparcia. A uczucie, które kiedyś narodziło się w szkolnym autobusie, mimo upływu czasu przetrwało i rozkwitło.

Okładka tej książki mnie urzekła. Tak, w tym przypadku jestem okładkową sroką. Widzimy dziewczynę na samym środku, która odwrócona jest w stronę być może zachodzącego słońca. Jej ubiór, dodatki w postaci biżuterii mają w sobie coś, co przykuło mój wzrok jeszcze bardziej. Gdy przeczytałam opis, pomyślałam, że ta historia na pewno mi się spodoba. Że będzie warta mojej uwagi. "Muzyka dwóch serc. Sonata jednej miłości." możemy przeczytać na okładce... No nie mogło być lepiej. Uwielbiam muzykę, więc to jeszcze bardziej pchnęło mnie do wyboru tej lektury. 
Książka nie posiada skrzydełek, przez co nie ma zabezpieczenia przed uszkodzeniami mechanicznymi. Stronice są kremowe, czcionka duża, wyraźna. Odstępy między wersami zachowane, marginesy również. Jedyne, co mnie delikatnie irytowało to to, że gdzieniegdzie tusz się nie odbił tak dobrze jak w całej powieści, i w niektórych linijkach są jaśniejsze zdania, lub kilka literek kompletnie nie widać. Literówek brak. 

"A we mnie coś pękło. Potężny trzask rozbrzmiewał w mojej klatce piersiowej. Pomyślałam sobie, że podobnie brzmiałby lód na zamarzniętym jeziorze pękający pod moimi stopami."

Jest to moje pierwsze spotkanie z Amy Harmon. Pamiętam, z jak wielkim hukiem weszła na polski rynek i jak jej książki przypadły do gustu czytelnikom. Ja jednak nie miałam okazji sięgnąć po jej dzieła i sama ocenić. Aż w końcu po kilku powieściach nadszedł ten moment. Oczekiwałam lektury pełnej wzruszeń, łez, radości, smutku, wartości, którymi warto kierować się w życiu, czy też zastrzeżeń i uwag jak nie postępować. A czy to wszystko dostałam? Niestety, ale nie. 
Z pióra pisarki jestem zadowolona, bo czytało mi się całkiem przyjemnie i szybko nie patrząc na to, że sięgałam po nią tylko na chwilę, niestety spowodowane to było przez brak czasu, który mnie dotknął. Myślę, że bez problemu polubicie styl, jakim posługuje się Amy i niejeden lub niejedna z Was naprawdę będzie zachwycona. Ja zachwycona nie jestem, ale cieszę się, że mogłam spędzić z tą lekturą miło czas. Czytało się szybko i lekko, a to również jest ważne. 

Naszą główną bohaterką jest Josie. Poznajemy ją gdy ma trzynaście lat, obserwujemy jak dorasta i jak się zmienia. Ma dar - kocha i rozumie muzykę. Jak na swój wiek, jest naprawdę inteligentną osobą i godną podziwu. Który trzynastolatek lub trzynastolatka zachowuje się jak nasza Josie? Mało które dziecko musi przedwcześnie zmądrzeć. Nie chodzi mi o to, by teraz wszystkie dzieciaki przestały korzystać ze swoich przywilejów i zamieniły się w gosposie. Po prostu ta dziewczynka zaskoczyła mnie swoją postawą i to dość pozytywnie. Częściowo rozumiałam ja bardzo dobrze. Gdzieś tam w głębi duszy przeżywałam wszystkie emocje wraz z nią. Polubiłam tę dziewczynę i trochę żałuję, że już o niej nie poczytam. 
Samuel z kolei to chłopak starszy od dziewczyny o kilka lat. Jego kreacja również przypadła mi do gustu. Nawet chyba bardziej niż Josie... Nie, żebym była zakochana w tym bohaterze, ale po prostu zapałałam do niego sympatią już na samym początku. Cieszę się, że w tej historii poznałam tak cudowne dwie postacie. 
Pozostałe również są wykreowane dobrze, nie są płascy i papierowi - a żywi. I za to należą się wielkie brawa dla autorki. Zainteresowała mnie swoimi postaciami i sprawiła, że poczułam do nich sympatię. Wielkie dzięki 💗. 

"Samotność nie leży w naturze człowieka. Nasz Stwórca dał nam gładką, wrażliwą skórę, która pragnie ciepła drugiego człowieka. Nasze ramiona chcą obejmować innych. Nasze dłonie pragną dotykać. Wszyscy mamy wrodzoną potrzebę towarzystwa i okazywania uczuć."

Właśnie. Powyżej pisałam, że niestety, ale nie dostałam wszystkiego, czego bym chciała. 
Nie dostała wzruszenia, na które liczyłam. Nie dostałam silnych emocji, które spowodowałyby łzy, jak nie cały wodospad. ALE. Tutaj było troszkę inaczej. Bo wraz z Josie i Samuelem, czułam emocje, z jakimi mierzyli się oni, ale w głębi duszy. Czułam je gdzieś głęboko w sobie, że to było dla mnie dość dziwne doświadczenie. Gdy teraz tak myślę pisząc tą recenzję, to cały czas tak naprawdę wciąż rozmyślam o bohaterach, o tym, co przeżyli i co czuli. Były tutaj chwile, gdy na moich ustach gościł szeroki, szczery uśmiech. Ale i też smutku tutaj nie brakowało. Szczególnie w kilku scenach, kiedy to myślałam, że może mi pęknie serce? Ale nic takiego się nie stało. Podusiło mnie tam w głębi  przestało. 

Wartości? Ostrzeżenia jak nie postępować? Może i tego nie jest wiele. Ale cieszę się, że Amy Harmon przedstawiła realną wizję rodziny, po stracie jednej z najbliższych osób. I to niejednokrotnie. Pokazała nam, jak postępują ludzie, jak przeżywają żałobę, czas samotności i cierpienia. Podobało mi się to. Pokazała nam opcję tego, jak wygląda życie. Że gdy coś zaczyna się burzyć, walić, następuje efekt domina. Wszystko po kolei upada, a tobie, jako poszkodowanemu jest coraz to ciężej. Myślisz, że już nie dasz rady, że nie podołasz światu i obowiązkom, które cię czekają... Ale takich osób jest o wiele więcej. Gdyby każdy chciał się poddać, nasza populacja nie byłaby tak liczna, jak jest faktycznie... 

Wątek marines, czyli piechota morska, bardzo mnie zaintrygował. Cieszę się, że autorka również w formie listów przedstawiła losy bohaterów. Jest to pewnego rodzaju urozmaicenie, które sprawia, że z jeszcze większym zainteresowanie śledzi się dalsze losy bohaterów. Na uwagę zasługuje również nazewnictwo rozdziałów, które wprowadza nas w klimat muzyki, melodii... Tak samo jak wspominanie o utworach większości wszystkich znanych. Nie wiem, jak Wy, ale ja podczas tej lektury słyszałam niektóre melodie i lepiej mi się tę powieść czytało. 
Muszę też wspomnieć o tym, że pisarka niejednokrotnie nas zaskakuje. Także chwilami siedziałam z rozdziawioną buzią i nie wiedziałam, jak to możliwe. Dlaczego stało się tak, a nie inaczej? Ale cieszę się, że się coś działo, dzięki temu powieść nie dłużyła się, a wręcz przeciwnie znikła zbyt szybko. 

"- Czasami myślę, że gdybym umiała widzieć, nie otwierając oczu, tak samo jak czuję, nie używając rąk, byłabym w stanie usłyszeć muzykę. Nie używam dłoni do tego, by poczuć miłość, radość albo smutek, ale te uczucia są mi dobrze znane. Oczy pozwalają mi widzieć niewiarygodnie piękne rzeczy, ale czasami myślę, że to, co widzę, uniemożliwia mi zobaczenie tego, co... Co wykracza poza piękno. Zupełnie jakby piękno, które widzę, było atrakcyjną kurtyną, odwracającą moją uwagę od tego, co jest po drugiej stronie... A gdybym tylko wiedziała, jak odsunąć tę kurtynę, odnalazłabym muzykę."

Chwilami odnosiłam wrażenie zbyt wielkiej melancholii, trochę nudy, straciłam zainteresowanie. Jest taki moment, w którym nie dzieje się za wiele. A wtedy oczekiwałam naprawdę wielu rzeczy po tej lekturze i myślałam, że się nie zawiodę, a tu taki moment zwątpienia... Jednak nie porzuciłam tej książki i cieszę się ogromnie, bo żałowałabym, gdybym jej nie dokończyła. 

Reasumując uważam, że jest to historia przede wszystkim o muzyce, która potrafi łączyć ludzi. O silnej relacji przyjaźni, która może przerodzić się w przepiękne uczucie ogromnej miłości. Samo to jest cudowne, ale zobaczycie, po relacji Samuela i Josie, że nic nie jest tak proste jak mogłoby się wydawać. Myślę, że może się Wam spodobać historia tych bohaterów. 
Ja jestem zadowolona, naprawdę. Może te kilka zgrzytów, które mi nie pasowały czy też wspomniany ciut wyżej moment zwątpienia... Mimo wszystko oceniam tę książkę bardzo wysoko. Historia, która podejrzewam zostanie ze mną na bardzo długo. Której poświęcę jeszcze nie jedną chwilę na rozmyślanie. 
Jestem przekonana, że dam jeszcze jedną szansę pisarce, a wtedy się okaże, czy trafi do mojego grona ulubionych pisarzy. Ale zanim to będzie... upłynie trochę wody w rzece. :) 

Ostatecznie naprawdę się cieszę z tej lektury i polecam. A może już Wy mieliście okazję poznać dziś recenzowaną historię? Co o niej myślicie? Przypadła do gustu? A kreacja bohaterów? Dajcie znać, bardzo czekam na Wasze wrażenia. :) 

Za egzemplarz dziękuję 
https://www.jakkupowac.pl/

16 komentarzy:

  1. Lubię książki tej autorki, więc na pewno przeczytam.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Był moment nudy podczas czytania, ale dokończyłam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że cię trochę zawiodła. Ważne jednak, że znalazłaś w niej również plusy.
    Możliwe, że sięgnę po inną książkę tej autorki.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  4. Amy Harmon przyzwyczaiła mnie do tego, że czytając jej powieści wychodzi ze mnie płaczliwa natura bobra. Tak było i tym razem. Zresztą trudno powstrzymać łzy jeśli ktoś pisze emocjami. A wierzcie mi "Biegając boso" to książka pełna wzruszeń, małych tragedii i miłości. Opowiada o przeznaczeniu, które nas dopadnie w każdym zakątku świata. Niech ta książka da nadzieję tysiącom nastolatek, młodych kobiet, które czekają na miłość. Nie martwcie się ona przyjdzie, czasem w najbardziej niespodziewanym momencie. Gorąco polecam te oraz inne powieści autorki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo podobała mi się przedstawiona tu historia, a książka faktycznie zawiera miejscami może zbyt wiele tych opisów. ;)

    Jools and her books

    OdpowiedzUsuń
  6. Moim zdaniem "Biegając boso" to jednak troszkę słabsza książka autorki. Piszesz, że nie poczułaś wzruszenia, ja także w pewien sposób. Ale jest to twoja pierwsza książka od autorki, dlatego proszę, przeczytaj Making Faces. Obiecuję, że ta książka cię wzruszy, mnie zmiażdżyła, bo była po prostu PRZEPIĘKNA. Jest niesamowita, jedna z moich ulubionych na zawsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się ją gdzieś dostać, mam nadzieję, że będzie tak jak mówisz. ;)

      Usuń
  7. Mam za sobą trzy powieści autorki i bardzo mi się podobały, dlatego chętnie sięgnę po ten tytuł, jeśli nadarzy się ku temu okazja.

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękna okładka ♥
    Jestem zainteresowana tą książką
    Pozdrawiam, Pola
    www.czytamytu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Chciałabym podziękować Wam za każde odwiedziny, za każde przeczytane słowo, to wiele dla mnie znaczy, naprawdę. Lubię dyskutować, więc jeżeli podejmiecie się dyskusji, napiszecie choćby kilka słów, ja będę szczęśliwa i zawsze odpowiem.
Raz jeszcze, dziękuję. ♥

Opisy książek w większości nowych postów pochodzą z lubimyczytać bądź niektóre wymyślam sama. ;)